Z gąszczu oświetlonego księżycem zbliża się wojak ze scimitarem (rodzaj krótkiej szbli z zakrzywionym ostrzem, które rozszerza się ku sztychowi, używany pierwotnie w krajach wschodnich, m.in. przez janczarów) i spiczastą tarczą, a jego wytrzeszczone z przerażenia oczy wpatrują się przed siebie spod jaskrawobiałego hełmu. Nosi różowe legginsy i dziwaczną pomarańczową marynarkę. Ma na sobie strój, który na niezdarnej fotografii Marcusa Keefa staje się jaskrawą smugą świecącego neonu o północy. Miał to być jeden ze "świń wojny", wyśmiewany podczas wojowniczego otwarcia drugiego albumu i jego pierwotnego tytułu "War Pigs". Z daleka prezentuje się jak zbłąkana plama farby na arkuszu papieru, a z bliska wygląda po prostu absurdalnie i nieciekawie.
Dlaczego tak bardzo lubimy "Paranoid" Black Sabbath? Ktoś powie, co za garść drugoplanowych, idiotycznych piosenek o fałszywym mroku, śmierci, zagładzie, zniszczeniu, apokalipsie, sataniźmie i stalowym facecie! Kto słucha gościa, który ma tak skrzeczący i szorstki głos, że niektórym bębenki tego nie wytrzymują? Jego wokal bardziej przypomina melorecytacje niż śpiew. Kto tego słucha? Czy kiedykolwiek przyjrzeliście się któremuś z tekstów piosenek na tym albumie? Geezer Butler musiał myśleć, że bierze udział w jakimś konkursie złych tekstów razem z Pete'em Sinfieldem. Na przykład weźmy utwór, który wszyscy znają i kochają, "Iron Man": "Czy stracił rozum? / Czy widzi, czy jest ślepy? / Czy w ogóle może chodzić? / Czy jeśli się poruszy, to upadnie? / Żyje, czy nie żyje? / Czy ma myśli w swojej głowie? / Po prostu go omińmy / Dlaczego miałoby nas to obchodzić?". To jest naprawdę okropny tekst. "Electric Funeral" jest jeszcze gorszy: "Ziemia leży na łożu śmierci / Chmury płaczą za zmarłymi / Przerażający deszcz / Oto płonąca zapłata". Deszcz i płonąca zapłata? To są teksty, które 14-latkowie, chcąc być piosenkarzami w metalowych zespołach, piszą je na ostatnich stronach swoich zeszytów do matematyki. Dlaczego więc "Paranoid" jest tak cholernie ważny i nie do przecenienia? Naprawdę nie mogę tego rozgryźć, ale... nic na to nie poradzę. Uwielbiam ten album! Jak to jednak możliwe, że tak bardzo lubię "Paranoid"? To wielka tajemnica muzyki. Ogromna tajemnica, że coś się nam podoba, a coś nie. Bo dlaczego seria skompresowanych kolejno fal dźwiękowych ma na nas taki wpływ? Jak to się dzieje, że instrument lub struna głosowa wyzwalając wibracje w powietrzu, które docierają do małżowiny usznej, a następnie przewodem słuchowym zewnętrznym do błony bębenkowej, gdzie pod wpływem drgań powietrza błona bębenkowa porusza przylegający do niej młoteczek, drgania z młoteczka są przekazywane na kowadełko i strzemiączko, a następnie za pośrednictwem okienka owalnego trafiają do ucha wewnętrznego, gdzie drgania są zamieniane na impulsy nerwowe, które nerwem słuchowym docierają do ośrodków słuchowych w korze mózgowej, tworząc w końcu doświadczenie tak przyjemne, że spędzamy setki godzin naszego życia poszukując tego rodzaju stymulacji słuchowej? Jeśli chodzi o zwykłą fizykę i biologię, nie da się wyjaśnić władzy, jaką ma nad nami muzyka, a jeszcze trudniej wyjaśnić, że zespoły takie jak Black Sabbath, Budgie, Deep Purple, Led Zeppelin, Uriah Heep, Thin Lizzy i wiele innych tworzą tę moc. Ale życie samo w sobie jest dość tajemniczą rzeczą, a wiele z nich na tej cholernej planecie nie ma sensu, więc dlaczego nie? W końcu "Paranoid" ma naprawdę mocne strony.
W 1970 roku debiut Black Sabbath zrobił coś, czego niewielu się spodziewało – sprzedał się bardzo dobrze, zdobywając listy przebojów zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Stanach Zjednoczonych. Ich wytwórnia, Vertigo, wkrótce wysłała Black Sabbath z powrotem do studia, aby nagrali następną płytę, dając im już wolną rękę w śpiewaniu o śmierci, wojnie, zagładzie, apokalipsie, heroinie i... pochwale gitary. Większość albumów miałaby szczęście, gdyby znalazł się na nich chociaż jeden niekwestionowany heavy metalowy klasyk. Wydana 52 lata temu, 18 września 1970 roku, płyta "Paranoid" ma ich trzy, a i poza nimi jest jeszcze na niej trochę więcej interesującego materiału. "War Pigs" to całkiem niesamowita piosenka, z trochę głupkowatymi apokaliptycznymi tekstami, z fajną melodią, chrupiącym gitarowym riffem i heavy metalowym podkładem boogie. Idealny utwór otwierający i jedna z najbardziej zapadających w pamięć piosenek o wojnie, zniszczeniu i prawdziwych szatanach wśród nas. "Paranoid" to utwór, który naprawdę uczynił Black Sabbath wielkim zespołem. Otwierający riff gitarowy jest już powszechnie rozpoznawalny. Tekst opowiada o wpływie narkotyków na uzależnionego, myląc go między depresją a paranoją. Zwrotki sprawiają, że faktycznie czujesz się trochę paranoicznie, a dudniący rytm jest tak zaraźliwy, że nikogo to nie obchodzi. Po usłyszeniu tego utworu dyrektorzy wytwórni Warner Brothers postanowili zmienić nazwę albumu z "War Pigs" na "Paranoid". A kto nie kocha "Iron Mana"? Tekst utworu opowiada o człowieku, który podróżuje w przyszłość i widzi apokaliptyczną zagładę ludzkości. Po powrocie do teraźniejszości zostaje przez pole magnetyczne zamieniony w stal, wyciszony i niezdolny do komunikowania się z nikim o zbliżającej się apokalipsie. Co prawda wokal Ozzy'ego tylko naśladuje melodię riffu i nie jest aż tak kreatywny (zresztą, kiedy Jego wokal był kreatywny?), ale ten riff brzmi naprawdę jak chodzący wielki żelazny facet i jest tak chwytliwy, a poza tym stał się tak kultowy, że jak można nie lubić tej piosenki? Ciężko sobie wyobrazić, jak wyglądałby heavy metal bez tych trzech kompozycji. Ale poza nimi na "Paranoid" jest też kilka innych utworów, które również są świetne, co te trzy. Absolutnie uwielbiam nastrojową atmosferę "Planet Caravan", która pokazała, że zespół jest zdolny do czegoś więcej niż tylko miażdżących kości gitarowych riffów. Jest prawdopodobnie najbardziej eksperymentalnym utworem, ponieważ jest to łagodna rockowa ballada z psychodelicznym akcentem, tworząca coś w rodzaju przestrzennej i relaksującej melodii. "Electric Funeral" ma nieco przygnębiający główny riff, który pasuje do przerażającego tekstu opisującego następstwa wybuchu bomby atomowej. "Hand Of Doom" to jedna z lepszych atrakcji muzycznych tego albumu. Zaczyna się basowym riffem, który przechodzi później do niesamowicie ciężkiej części i świetnego sola gitarowego. Tekst opowiada o kimś, kto zmarł z powodu przedawkowania, ponieważ nie był w stanie zapanować nad swoim nałogiem. Riffy wbijają w ziemię swoją ciężkością, a wokale idealnie przechodzą od cichego do głośnego. "Rat Salad” to typowy wypełniacz z dość nieciekawym riffem gitarowym i perkusyjnym solem Billa Warda. Kiepska odpowiedź Black Sabbath na "Moby Dicka" Led Zeppelin. No, ale nie każdy może być Johnem Bonhamem. "Fairies Wear Boots" brzmią jako wysoce ironiczne antynarkotykowe opowieści ostrzegawcze w świetle udokumentowanego uzależnienia Ozzy'ego Osbourne'a. Tekst tej piosenki jest strasznie dziwny. W tej historii Ozzy potyka się na kwasie tak mocno, że widzi "tańczące wróżki w butach", a także inne dziwne widoki, jak kłótnię między zespołem, a gangiem skinheadów. "Fairies Wear Boots" to taki wiotki sposób na zamknięcie tego świetnego albumu, ale na "Paranoid" jest wystarczająco dużo dobrego materiału.
Tony Iommi jest naprawdę bardzo kreatywnym gitarzystą. Na początku istnienia zespołu facet potrafił tworzyć solidne riffy i rozumiał potęgę dynamiki heavy metalu. Główne partie Iommi'ego zawsze były gustowne, często nawet ekscytujące i wprawdzie nie jest On najbardziej biegłym technicznie gitarzystą, to jednak w większości Jego gra jest lepsza niż wielu innych. Swoją grą nadał płycie "Paranoid" brzmienie rodzącego się heavy metalu. Debiut Black Sabbath był bardziej zakorzeniony w ciężkim bluesie niż w metalu. Oczywiście, niektórzy argumentują, że "Led Zeppelin II" wyszedł rok wcześniej, ale ja nie uważam Led Zeppelin za zespół metalowy. "Paranoid" ukazał się we wrześniu 1970 roku, zaledwie siedem miesięcy po debiutanckim albumie i podobnie jak ten album został skrytykowany przez krytyków muzycznych na całym świecie. Mimo to album sprzedał się szybko i był pierwszym i jedynym albumem numer jeden, jaki Sabbath kiedykolwiek wydał w Wielkiej Brytanii. Amerykańskie wydanie zostało opóźnione do stycznia 1971 roku, ponieważ debiutancki album wciąż znajdował się tam na liście przebojów w momencie wydania w Wielkiej Brytanii. Obecnie "Paranoid" jest powszechnie uważany za jedno z największych osiągnięć rocka wszech czasów i dla mnie zasługuje na to wyróżnienie. Nie ma wątpliwości, że jest to prawdziwy klasyk dla każdego miłośnika ciężkiego rocka.