niedziela, 18 września 2022

PARANOJA DOPROWADZIŁA DO KLASYKI

Z gąszczu oświetlonego księżycem zbliża się wojak ze scimitarem (rodzaj krótkiej szbli z zakrzywionym ostrzem, które rozszerza się ku sztychowi, używany pierwotnie w krajach wschodnich, m.in. przez janczarów) i spiczastą tarczą, a jego wytrzeszczone z przerażenia oczy wpatrują się przed siebie spod jaskrawobiałego hełmu. Nosi różowe legginsy i dziwaczną pomarańczową marynarkę. Ma na sobie strój, który na niezdarnej fotografii Marcusa Keefa staje się jaskrawą smugą świecącego neonu o północy. Miał to być jeden ze "świń wojny", wyśmiewany podczas wojowniczego otwarcia drugiego albumu i jego pierwotnego tytułu "War Pigs". Z daleka prezentuje się jak zbłąkana plama farby na arkuszu papieru, a z bliska wygląda po prostu absurdalnie i nieciekawie.
 
Dlaczego tak bardzo lubimy "Paranoid" Black Sabbath? Ktoś powie, co za garść drugoplanowych, idiotycznych piosenek o fałszywym mroku, śmierci, zagładzie, zniszczeniu, apokalipsie, sataniźmie i stalowym facecie! Kto słucha gościa, który ma tak skrzeczący i szorstki głos, że niektórym bębenki tego nie wytrzymują? Jego wokal bardziej przypomina melorecytacje niż śpiew. Kto tego słucha? Czy kiedykolwiek przyjrzeliście się któremuś z tekstów piosenek na tym albumie? Geezer Butler musiał myśleć, że bierze udział w jakimś konkursie złych tekstów razem z Pete'em Sinfieldem. Na przykład weźmy utwór, który wszyscy znają i kochają, "Iron Man": "Czy stracił rozum? / Czy widzi, czy jest ślepy? / Czy w ogóle może chodzić? / Czy jeśli się poruszy, to upadnie? / Żyje, czy nie żyje? / Czy ma myśli w swojej głowie? / Po prostu go omińmy / Dlaczego miałoby nas to obchodzić?". To jest naprawdę okropny tekst. "Electric Funeral" jest jeszcze gorszy: "Ziemia leży na łożu śmierci / Chmury płaczą za zmarłymi / Przerażający deszcz / Oto płonąca zapłata". Deszcz i płonąca zapłata? To są teksty, które 14-latkowie, chcąc być piosenkarzami w metalowych zespołach, piszą je na ostatnich stronach swoich zeszytów do matematyki. Dlaczego więc "Paranoid" jest tak cholernie ważny i nie do przecenienia? Naprawdę nie mogę tego rozgryźć, ale... nic na to nie poradzę. Uwielbiam ten album! Jak to jednak możliwe, że tak bardzo lubię "Paranoid"? To wielka tajemnica muzyki. Ogromna tajemnica, że coś się nam podoba, a coś nie. Bo dlaczego seria skompresowanych kolejno fal dźwiękowych ma na nas taki wpływ? Jak to się dzieje, że instrument lub struna głosowa wyzwalając wibracje w powietrzu, które docierają do małżowiny usznej, a następnie przewodem słuchowym zewnętrznym do błony bębenkowej, gdzie pod wpływem drgań powietrza błona bębenkowa porusza przylegający do niej młoteczek, drgania z młoteczka są przekazywane na kowadełko i strzemiączko, a następnie za pośrednictwem okienka owalnego trafiają do ucha wewnętrznego, gdzie drgania są zamieniane na impulsy nerwowe, które nerwem słuchowym docierają do ośrodków słuchowych w korze mózgowej, tworząc w końcu doświadczenie tak przyjemne, że spędzamy setki godzin naszego życia poszukując tego rodzaju stymulacji słuchowej? Jeśli chodzi o zwykłą fizykę i biologię, nie da się wyjaśnić władzy, jaką ma nad nami muzyka, a jeszcze trudniej wyjaśnić, że zespoły takie jak Black Sabbath, Budgie, Deep Purple, Led Zeppelin, Uriah Heep, Thin Lizzy i wiele innych tworzą tę moc. Ale życie samo w sobie jest dość tajemniczą rzeczą, a wiele z nich na tej cholernej planecie nie ma sensu, więc dlaczego nie? W końcu "Paranoid" ma naprawdę mocne strony.
 
W 1970 roku debiut Black Sabbath zrobił coś, czego niewielu się spodziewało – sprzedał się bardzo dobrze, zdobywając listy przebojów zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Stanach Zjednoczonych. Ich wytwórnia, Vertigo, wkrótce wysłała Black Sabbath z powrotem do studia, aby nagrali następną płytę, dając im już wolną rękę w śpiewaniu o śmierci, wojnie, zagładzie, apokalipsie, heroinie i... pochwale gitary. Większość albumów miałaby szczęście, gdyby znalazł się na nich chociaż jeden niekwestionowany heavy metalowy klasyk. Wydana 52 lata temu, 18 września 1970 roku, płyta "Paranoid" ma ich trzy, a i poza nimi jest jeszcze na niej trochę więcej interesującego materiału. "War Pigs" to całkiem niesamowita piosenka, z trochę głupkowatymi apokaliptycznymi tekstami, z fajną melodią, chrupiącym gitarowym riffem i heavy metalowym podkładem boogie. Idealny utwór otwierający i jedna z najbardziej zapadających w pamięć piosenek o wojnie, zniszczeniu i prawdziwych szatanach wśród nas. "Paranoid" to utwór, który naprawdę uczynił Black Sabbath wielkim zespołem. Otwierający riff gitarowy jest już powszechnie rozpoznawalny. Tekst opowiada o wpływie narkotyków na uzależnionego, myląc go między depresją a paranoją. Zwrotki sprawiają, że faktycznie czujesz się trochę paranoicznie, a dudniący rytm jest tak zaraźliwy, że nikogo to nie obchodzi. Po usłyszeniu tego utworu dyrektorzy wytwórni Warner Brothers postanowili zmienić nazwę albumu z "War Pigs" na "Paranoid". A kto nie kocha "Iron Mana"? Tekst utworu opowiada o człowieku, który podróżuje w przyszłość i widzi apokaliptyczną zagładę ludzkości. Po powrocie do teraźniejszości zostaje przez pole magnetyczne zamieniony w stal, wyciszony i niezdolny do komunikowania się z nikim o zbliżającej się apokalipsie. Co prawda wokal Ozzy'ego tylko naśladuje melodię riffu i nie jest aż tak kreatywny (zresztą, kiedy Jego wokal był kreatywny?), ale ten riff brzmi naprawdę jak chodzący wielki żelazny facet i jest tak chwytliwy, a poza tym stał się tak kultowy, że jak można nie lubić tej piosenki? Ciężko sobie wyobrazić, jak wyglądałby heavy metal bez tych trzech kompozycji. Ale poza nimi na "Paranoid" jest też kilka innych utworów, które również są świetne, co te trzy. Absolutnie uwielbiam nastrojową atmosferę "Planet Caravan", która pokazała, że ​​zespół jest zdolny do czegoś więcej niż tylko miażdżących kości gitarowych riffów. Jest prawdopodobnie najbardziej eksperymentalnym utworem, ponieważ jest to łagodna rockowa ballada z psychodelicznym akcentem, tworząca coś w rodzaju przestrzennej i relaksującej melodii. "Electric Funeral" ma nieco przygnębiający główny riff, który pasuje do przerażającego tekstu opisującego następstwa wybuchu bomby atomowej. "Hand Of Doom" to jedna z lepszych atrakcji muzycznych tego albumu. Zaczyna się basowym riffem, który przechodzi później do niesamowicie ciężkiej części i świetnego sola gitarowego. Tekst opowiada o kimś, kto zmarł z powodu przedawkowania, ponieważ nie był w stanie zapanować nad swoim nałogiem. Riffy wbijają w ziemię swoją ciężkością, a wokale idealnie przechodzą od cichego do głośnego. "Rat Salad” to typowy wypełniacz z dość nieciekawym riffem gitarowym i perkusyjnym solem Billa Warda. Kiepska odpowiedź Black Sabbath na "Moby Dicka" Led Zeppelin. No, ale nie każdy może być Johnem Bonhamem. "Fairies Wear Boots" brzmią jako wysoce ironiczne antynarkotykowe opowieści ostrzegawcze w świetle udokumentowanego uzależnienia Ozzy'ego Osbourne'a. Tekst tej piosenki jest strasznie dziwny. W tej historii Ozzy potyka się na kwasie tak mocno, że widzi "tańczące wróżki w butach", a także inne dziwne widoki, jak kłótnię między zespołem, a gangiem skinheadów. "Fairies Wear Boots" to taki wiotki sposób na zamknięcie tego świetnego albumu, ale na "Paranoid" jest wystarczająco dużo dobrego materiału.
 
Tony Iommi jest naprawdę bardzo kreatywnym gitarzystą. Na początku istnienia zespołu facet potrafił tworzyć solidne riffy i rozumiał potęgę dynamiki heavy metalu. Główne partie Iommi'ego zawsze były gustowne, często nawet ekscytujące i wprawdzie nie jest On najbardziej biegłym technicznie gitarzystą, to jednak w większości Jego gra jest lepsza niż wielu innych. Swoją grą nadał płycie "Paranoid" brzmienie rodzącego się heavy metalu. Debiut Black Sabbath był bardziej zakorzeniony w ciężkim bluesie niż w metalu. Oczywiście, niektórzy argumentują, że "Led Zeppelin II" wyszedł rok wcześniej, ale ja nie uważam Led Zeppelin za zespół metalowy. "Paranoid" ukazał się we wrześniu 1970 roku, zaledwie siedem miesięcy po debiutanckim albumie i podobnie jak ten album został skrytykowany przez krytyków muzycznych na całym świecie. Mimo to album sprzedał się szybko i był pierwszym i jedynym albumem numer jeden, jaki Sabbath kiedykolwiek wydał w Wielkiej Brytanii. Amerykańskie wydanie zostało opóźnione do stycznia 1971 roku, ponieważ debiutancki album wciąż znajdował się tam na liście przebojów w momencie wydania w Wielkiej Brytanii. Obecnie "Paranoid" jest powszechnie uważany za jedno z największych osiągnięć rocka wszech czasów i dla mnie zasługuje na to wyróżnienie. Nie ma wątpliwości, że jest to prawdziwy klasyk dla każdego miłośnika ciężkiego rocka.
 

 

wtorek, 14 września 2010

KROKUS - "To You All" (1977)


Wykonawca: Krokus 
Album: "To You All" 
Data wydania: 1977 (SoundService 200 195-2) 
 
Utwory: 
1. "Highway Song" 4:01 
2. "To You All" 2:27 
3. "Festival" 5:09 
4. "Move It On" 3:26 
5. "Mr. Greedy" 3:22 
6. "Lonesome Rider" 2:37 
7. "Protection" 3:09 
8. "Trying Hard" 3:37 
9. "Don't Stop Playing" 3:06 
10. "Take It, Don't Leave It" 3:29  
 
Skład grupy: 
Fernando Von Arb - gitara
Tommy Kiefer - gitara, śpiew
Jürg Naegeli - gitara basowa
Chris Von Rohr - śpiew
Freddy Steady - perkusja 
 
Najlepsze utwory: 
Najgorsze utwory: 
 
Ocena:
 "Highway Song" 
"To You All" 
"Festival" 
"Move It On" 
"Mr. Greedy" 
"Lonesome Rider" 
"Protection" 
"Trying Hard" 
"Don't Stop Playing" 
"Take It, Don't Leave It" 
 
Troszkę później - sorry!

KROKUS - "Krokus" (1976)


Wykonawca: Krokus 
Album: "Krokus" 
Data wydania: 1976 (Phonogram LP 6326928) 
 
Utwory: 
1. "Majale" 2:56 
2. "Angela Part 1" 3:00 
3. "Energy" 5:04 
4. "Mostsaphin" 3:05 
5. "No Way" 2:39 
6. "Eventide Clockworks" 1:10 
7. "Freak Dream" 3:35
8. "Jumpin' In" 2:32 
9. "Insalata Mysta" 7:04 
10. "Angela Part 2" 1:37 
11. "Just Like Everyday" 3:03 
 
Skład grupy: 
Tommy Kiefer - gitara, śpiew
Hansi Droz - gitara
Remo Spadino - gitara basowa
Chris Von Rohr - perkusja
 
Kiedy w roku 1976 wychodził debiut nowej szwajcarskiej kapeli, nikt nie przypuszczał, że tworzona przez nią muzyka może już niedługo cokolwiek znaczyć i być rozpoznawalna w Europie i na świecie. Biorąc pod uwagę późniejsze dokonania Krokusa, trudno rzetelnie i obiektywnie ocenić jej debiut zwłaszcza, że jest to zupełnie inna muzyka. Płyta ta, to bardzo pretensjonalny zapis szeroko pojętego progresywnego rocka. Po latach można śmiało stwierdzić, że zespół taką płytą nie mógł odcisnąć swojej własnej tożsamości muzycznej. Płyta zawiera prawdziwą mieszankę stylów, od soft-rocka i latin-rocka a'la Carlos Santana, poprzez elementy funk-rocka i country, aż do jazz-fusion, a nawet muzyki klasycznej. Taki misz-masz gatunków sprawił, że płyta oceniana jest źle i na tle późniejszych dokonań tej grupy wypada bardzo blado. Co nie zmienia faktu, że dziś ta płyta to prawdziwy "Święty Graal" dla fanów i jest trudno dostępna. Album ten nigdy nie ukazał się na cd, a od czasu do czasu pojawiający się na rynku vinyl osiąga ceny grubo przekraczające 150 euro.   
 
Najlepsze utwory: "Energy", "Insalata Mysta". 
Najgorsze utwory: "Angela Part 1", "Mostsaphin", "No Way", "Eventide Clockworks", "Freak Dream".
 
Ocena:
"Majale" 
"Angela Part 1" 
"Energy" 
"Mostsaphin" 
"No Way" 
"Eventide Clockworks" 
"Freak Dream"
"Jumpin' In" 
"Insalata Mysta" 
"Angela Part 2" 
"Just Like Everyday"

czwartek, 9 września 2010

KROKUS - Ikona szwajcarskiego rocka

 
Szwajcarska grupa grająca ciężkiego hard-rocka z elementami heavy-metalu. Powstała w roku 1974 w Solothurn, w Szwajcarii. Założycielami byli Chris Von Rohr i Tommy Kiefer. Pierwszy oficjalny skład zespołu, który nagrał debiutancką płytę, był następujący: Chris Von Rohr - perkusja, Tommy Kiefer - gitara i śpiew, Hansi Droz - gitara i Remo Spadino - gitara basowa. Ten skład nie wytrzymał zbyt długo i już na drugiej płycie grali: Chris Von Rohr - śpiew, Tommy Kiefer - gitara, Fernando Von Arb - gitara, Jürg Naegeli - gitara basowa i Freddy Steady - perkusja. Na początku istnienia zespół próbował swych sił w muzyce z kręgu symfonicznego rocka i progressive rocka, podobnego do Yes, Emerson, Lake and Palmer i Genesis. Taką też muzykę zawierały pierwsze dwa albumy: "Krokus" (1976) oraz "To You All" (1977). Obydwie płyty nie wzbudziły jednak większego zainteresowania i dlatego grupa, po obejrzeniu kilku koncertów AC/DC w późnych latach 70-tych, postanowiła zmienić styl gry i zaczęła grać hard-rocka. Na tym polu osiągnęła w latach 80-tych ogromny sukces (nie tylko w Szwajcarii), stając się ikoną i inspiracją dla wielu późniejszych helweckich zespołów. W tamtych czasach nazwa Krokus wymieniana była jednym tchem razem z największymi przedstawicielami tego gatunku muzycznego, takimi jak: AC/DC, Van Halen, Quiet Riot, Ted Nugent, Judas Priest, Motörhead, Alice Cooper, Rainbow, Rush i z wieloma innymi. Dni największej sławy Krokus ma już raczej za sobą, ale o takich zespołach należy zawsze wyrażać się z szacunkiem i o nich pamiętać.

czwartek, 13 maja 2010

DEEP PURPLE - "The Book Of Taliesyn" (1969)



Wykonawca: Deep Purple
Album: "The Book Of Taliesyn"
Data wydania: październik 1968 (USA), lipiec 1969 (Wielka Brytania)

Utwory:
1. "Listen, Learn, Read On" (Blackmore, Evans, Lord, Paice)
2. "Wring That Neck" (Blackmore, Lord, Paice, Simper)
3. "Kentucky Woman" (Neil Diamond)
4. a) "Exposition" (Blackmore, Lord, Paice, Simper)
4. b) "We Can Work It Out" (John Lennon, Paul McCartney)
5. "The Shield" (Blackmore, Evans, Lord)
6. "Anthem" (Evans, Lord)
7. "River Deep, Mountain High" (Jeff Barry, Ellie Greenwich, Phil Spector)

Skład grupy:
Ritchie Blackmore - lead guitar
Rod Evans - lead vocals
Jon Lord - keyboards, backing vocals
Ian Paice - drums
Nick Simper - bass guitar, backing vocals

Kiedy w Wielkiej Brytanii ukazywał się debiut Purpli, zespół miał już prawie skończony materiał na drugą swoją płytę. Bardzo długie i ciągłe trasy koncertowe w Stanach, oraz nieobecność w rodzimej Brytanii spowodowały, że zespół w tamtym okresie postrzegany był jako amerykański, a nie brytyjski. Nawet sami muzycy w swoich wywiadach podkreślali, że rynek angielski nie był nimi zainteresowany, a na rynku amerykańskim "trzepali" naprawdę sporą kasę. Praca nad drugim albumem trwała już znacznie dłużej, bo około 1,5 miesiąca. W październiku 1968 roku (USA, Tetragrammaton) i w lipcu 1969 roku (GB, Harvest) ukazało się drugie dzieło Deep Purple zatytułowane "The Book Of Taliesyn". Taliesyn (a właściwie Taliesin) to imię walijskiego barda, który w mitologii walijskiej jako pierwszy człowiek został obdarzony darem proroczym. Cała historia Taliesina sięga prawdopodobnie VI wieku, kiedy to powstała tzw. "Księga Taliesina", na którą składały się wiersze i pieśni, a które ustnie przekazywane były do XII wieku. Okładka płyty, zaprojektowana przez Johna Vernona Lorda (zbieżność nazwisk przypadkowa), przedstawiająca średniowieczną rycinę znakomicie współgrała z tytułem płyty.

Najlepsze utwory: "Wring That Neck", "Kentucky Woman", "Exposition", "Anthem". 
Najgorsze utwory: "Listen, Learn, Read On", "We Can Work It Out", "River Deep, Mountain High".

Ocena:
"Listen, Learn, Read On" to jak dla mnie niezbyt ciekawy początek. Ten muzycznie poprawny kawałek całkowicie psują melorecytacje Evansa. Zupełnie odstają od całości utworu i wprowadzają niepotrzebny chaos na tle zadziornej gry gitary, perkusji i organów.
"Wring That Neck" to jeden z najjaśniejszych momentów tej płyty. Znakomity i porywający instrumentalny utwór (w Ameryce nazwany "Hard Road"), pokazujący cały kunszt gry sekcji rytmicznej Purpli. Ciężkie boogie zagrane ze swingowym feelingiem to koronny element ówczesnego koncertowego repertuaru zespołu.
"Kentucky Woman" to świetny cover piosenki Neila Diamonda, który miał powielić sukces "Hush". Nie do końca to się udało, jednak muzycznie zwraca on uwagę na solówkę Blackmore'a i przepiękne zakończenie na organach Lorda. Nawet Evans pokazuje, że potrafi śpiewać. Utwór zasługuje na bardzo wysoką ocenę, ale w roku 2004 została wydana na płycie "The Early Years" inna, bardziej porywająca wersja tego utworu, która trochę przyćmiła tę oryginalną.
"Exposition" to utwór, który stanowi kolejną próbę łączenia muzyki klasycznej z rockową, nawiązujący do stylistyki Bacha, Czajkowskiego i The Nice. Ciężka i niesamowicie galopująca maszyna muzyczna rozpędza się w organowo-perkusyjno-gitarowej grze. Uwielbiam ten utwór za jego zadziorność i to niesamowite brzmienie organów Hammonda. A po nim zespół przechodzi do...
"We Can Work It Out", kolejnego covera utworu The Beatles. Ta przeróbka to kompletna porażka. Nie do końca przekonująca gra na organach, drażniące ucho wstawki gitarowe, ograniczenie wokalne i brak płynności w śpiewie Evansa, są aż nadto tutaj widoczne. Na tle nowatorskiej i przepięknej wersji "Help" z debiutu, ta wersja beatlesowskiej piosenki wypada wyjątkowo blado i słabo.
"The Shield" to utwór pełen elementów etnicznych i psychodelicznych. Fascynują w nim przede wszystkim gra Nicka na basie, zgrabne solówki gitarowe Ritchie'go, ale też świetna gra Iana na bębnach. To taki ponad 6-minutowy, mocno odjechany numer, znakomicie łączący klimaty lat sześćdziesiątych.
"Anthem". Nie będę obiektywny w ocenie utworów łączących muzykę klasyczną z rockową. Jestem ogromnym zwolennikiem tego typu mariaży i takie twory już na starcie sporo u mnie zyskują. A "Anthem" to według mnie najbardziej niedoceniony utwór w purpurowej dyskografii. Przepiękna, urzekająca melodia, wspaniałe brzmienie melotronu, niesamowicie brzmiąca wstawka organowa Lorda, coś a'la XVIII wiek, plus kwartet smyczkowy i gitara, rzewna i łkająca, a poza tym kojący i fantastyczny wokal Roda Evansa, to wszystko sprawia, że ta kompozycja jest wręcz porywająca. I szkoda, że mało kto ją zna i podziwia. Dla mnie, prawdziwy majstersztyk!
"River Deep, Mountain High" to kolejny cover, tym razem z repertuaru Ike'a & Tiny Turner. Ten 10-minutowy utwór zaczyna się monumentalnym "Also Spach Zarathustra", motywem znanym z filmu "2001: Odyseja Kosmiczna". W tym utworze dokładnie słychać brak muzycznego zdecydowania. Jest tutaj tyle tematów, organowych galopad, sol gitarowych i ciągłych zmian tempa i nastroju, że to wszystko zaczyna po prostu nudzić. Dodajmy jeszcze do tego "przegadany" wokal Evansa, z tą swoją elvisowsko-amerykańską manierą i mamy prawdziwy misz-masz trudny do strawienia.

"The Book Of Taliesyn" (6) sprawiał wrażenie nieprzemyślanego i chaotycznego. Kiepskie wykonania coverów, nie do końca sprecyzowany kierunek muzyczny, w jakim zespół chciał pójść, oraz zbyt duża mnogość tematów sprawiają, że "Księga Taliesyna" wypada znacznie gorzej od debiutu. Sam Lord w jednym z wywiadów stwierdził, że pierwsze trzy płyty były najbardziej zagmatwanymi albumami, jakie znał. "Chcieliśmy być zespołem progresywnym, lecz zupełnie nie wiedzieliśmy jak to zrobić" - mówił organista. Na tym albumie można dostrzec również pewne dysproporcje pomiędzy Evansem, a resztą zespołu. Najlepiej wypadał w tych najbardziej popowych i melodyjnych kompozycjach, a jego zadziornego i rockowego śpiewu na tej płycie było jak na lekarstwo. Cały zespół parł jednak w stronę nowo rodzącego się gatunku muzycznego, hard rocka i choć również "nie wiedział jak to zrobić", to pewnym było, że w najbliższej przyszłości musiało dojść do zmian w składzie.

środa, 12 maja 2010

DEEP PURPLE - "Shades Of Deep Purple" (1968)


Wykonawca: Deep Purple
Album: "Shades Of Deep Purple"
Data wydania: lipiec 1968 (USA), wrzesień 1968 (Wielka Brytania)

Utwory:
1. "And The Address" (Blackmore, Lord)
2. "Hush" (Joe South)
3. "One More Rainy Day" (Evans, Lord)
4. a) "Prelude: Happiness" (Deep Purple)
4. b) "I'm So Glad" (Skip James)
5. "Mandrake Root" (Blackmore, Evans, Lord)
6. "Help!" (John Lennon, Paul McCartney)
7. "Love Help Me" (Blackmore, Evans)
8. "Hey Joe" (Deep Purple)

Skład grupy:
Ritchie Blackmore - lead guitar
Rod Evans - lead vocals
Jon Lord - keyboards, backing vocals
Ian Paice - drums
Nick Simper - bass guitar, backing vocals

Debiutancki album brytyjskiej grupy Deep Purple został wydany w lipcu 1968r. (USA, Tetragrammaton) i dopiero we wrześniu tegoż roku w rodzinnej Brytanii (GB, Parlophone). Znacząco różni się on od jej przyszłych osiągnięć i na tle wydanych, mniej więcej w tym samym okresie, wielkich debiutów muzycznych (Led Zeppelin, King Crimson, The Doors i trochę późniejszego debiutu Black Sabbath) wypada raczej średnio. Jednak płyta ta jest do dziś ogromnie ceniona i szanowana przez krytyków i fanów z uwagi na to, że zawiera ona muzykę na naprawdę wysokim poziomie, a poza tym jest to pierwsze dzieło zespołu, który już niedługo poruszy cały rockowy świat. W początkach swojej działalności Purple byli pod dość dużym i wyraźnym wpływem najwybitniejszych przedstawicieli sceny psychodelicznej, ze szczególnym wskazaniem przede wszystkim na amerykańską Vanilla Fudge, oraz The Beatles i Jimi Hendrixa. Album zdominowany jest przez kosmiczne brzmienia instrumentów klawiszowych Lorda, a narkotyczną atmosferę podkreśla mnóstwo efektów naturalnych. Słychać na nim również wpływy klasycznych mistrzów, Bacha i Ravela, którymi mocno zafascynowany był, wyraźnie dominujący na tej płycie, Jon Lord. Ten wczesny okres działalności Deep Purple jest raczej słabo znany niektórym z pseudoznawców klasycznego rocka i dlatego chciałem szczególnie im dokładniej przybliżyć i przedstawić zawartość trzech najwcześniejszych albumów Purpli.

Najlepsze utwory: "Hush", "Mandrake Root", "Help", "Hey Joe".
Najgorsze utwory: "One More Rainy Day", "I'm So Glad", "Love Help Me".

Ocena:
"And The Address" to wyraźna fascynacja "Stone Free" Hendrixa. Utwór otwierają kapitalne dźwięki organów Hammonda, które przechodzą później w dynamiczny rockowy kawałek. Ten instrumentalny utwór pokazuje ogromny potencjał jaki drzemie w obydwu liderach grupy (Blackmore, Lord) i choć solo Ritchie'go specjalnie nie zachwyca, to jednak daje prognostyk tego, czego możemy się spodziewać po jego grze już w niedalekiej przyszłości.
"Hush" to wyborny, lekko funkujący utwór, który jest jednym z najbardziej wartościowych fragmentów wczesnego repertuaru Deep Purple i jednocześnie największym przebojem grupy z tamtego okresu (4 miejsce na liście tygodnika "Billboard"). Brawurowe wykonanie utworu Joe Southa to, obok Help!, Mandrake Root i Hey Joe, najlepszy moment na płycie.
"One More Rainy Day" to melodyjna, sentymentalna ballada, w której słychać echa The Hollies, Cliffa Benetta i The Beach Boys (zwłaszcza w refrenie). I gdyby nie ten amerykański sposób śpiewania Evansa to mógłby to być nawet fajny utwór. Mnie osobiście on nie zachwyca i nie ratuje go nawet popisowy wstęp gitary i organów Hammonda. Taki idealny wypełniacz wolnego miejsca na płycie.
"Prelude: Happiness" to utwór, w którym wyraźnie słychać zamierzenia Jona Lorda do łączenia muzyki rockowej z poważną. Ta feeria dźwięków organów (głównie) i gitary przypomina nieco "Rondo" The Nice i sprawia, że utwór ten z klasycyzującego staje się bardziej rockowym. I to jest jego najmocniejszy punkt. Ta instrumentalna fantazja Lorda przechodzi płynnie w stareńki standard...
"I'm So Glad" autorstwa Skipa Jamesa. Powstał on we wczesnych latach 30-tych XX wieku. To kolejny, po "Hush", cover zarejestrowany na debiucie Purpli. Nienajciekawsza wersja tego utworu wyraźnie psuje wartość albumu. Nie mogę wprost znieść tego ciągłego powtarzania "I'm So Glad" przez Evansa, który kiepsko w nim śpiewa i ponownie z tą amerykańską manierą. I tylko intrygująca gra Iana Paice'a na perkusji nieco ratuje to wykonanie.
"Mandrake Root" to niezwykle drapieżny, rozbudowany i pełen inwencji utwór, niestety oparty na riffie żywcem ściągniętym z "Foxy Lady" Hendrixa. "Mandrake Root" to utwór napisany przez Ritchie'go Blackmore'a w okresie od końca 1965 do jesieni 1967 roku, kiedy przebywał on w Niemczech (głównie w Hamburgu). Obok rozimprowizowanych i galopujących instrumentów słychać tutaj najlepszy wokal na tej płycie. Evans pokazał, że jednak potrafi zaśpiewać i tylko szkoda, że trwa to tak krótko. No, ale później czeka nas już tylko prawdziwa instrumentalna uczta, pełna zmagań gitarzysty i klawiszowca, z porywającą partią instrumentów perkusyjnych (ależ ten Paice wali w te bębny!). Utwór ten był bardzo wielokrotnie grany na koncertach, gdzie osiągał rozmiary przekraczające 30 minut!.
"Help!" to utwór, którym Purple złożyli hołd, największemu zespołowi w historii muzyki rozrywkowej, The Beatles. Zupełnie inna wersja od oryginału, znacznie zwolniona, psychodeliczna i mocno hipnotyzująca, z przepięknymi partiami instrumentalnymi organów i gitary. Podobno sami twórcy, Lennon i McCartney, gratulowali grupie tej wersji ich nagrania, więc chociażby dlatego musiała być świetna.
"Love Help Me" to trzecia najniżej oceniona kompozycja. Niby żywiołowy, z pokręconą nieco solówką gitarzysty, z beatlesowskimi naleciałościami i znowu kiepskim wokalem Evansa, bez tej zadziorności, jaką słyszeliśmy w "Mandrake Root". Taki kolejny i typowy wypełniacz.
"Hey Joe". Według mnie opus magnum tej płyty. Ten utwór wciąż robi na mnie niesamowite wrażenie. Ta dramatyczna i pełna pasji wersja nie ma sobie równych! Jon Lord pokazał w nim jak bardzo jest twórczym i znakomitym klawiszowcem, a jego pisk organów pod koniec utworu powoduje, że ciarki chodzą po plecach. Jedna tylko rzecz nie daje mi spokoju. Utwór ten na zawsze już będzie kojarzony z Jimim Hendixem, jednak był on autorstwa Billy'ego Robertsa, amerykańskiego tekściarza, a na okładce oryginalnej edycji wydawnictwa, Purple sami podpisali się jako autorzy piosenki. Trudno powiedzieć, jakim cudem muzycy uniknęli sądów i procesów, do których w takich przypadkach najczęściej dochodziło.

"Shades Of Deep Purple" (7,5) to w sumie bardzo udany i obiecujący debiut, który wskazuje na doskonały warsztat muzyczny wykonawców i świadczy o ich ogromnym potencjale twórczym. Po wysłuchaniu "Odcieni Głębokiej Purpury" dochodzę do wniosku, że chyba największym jej mankamentem jest brak dobrych, autorskich nagrań. Wystawiłem 4 najwyższe oceny i 3 z nich dostały covery. Jednak mimo wszystko ten album warto i powinno się poznać, bo na to zasługuje. "Jako zespół istnieliśmy wówczas dopiero kilka dni i od razu udało nam się wyskoczyć z takim albumem. Ci, którzy obecnie krytykują pierwszy skład Deep Purple, chyba nie zdają sobie sprawy z warunków, w jakich nagrywaliśmy. Duża płyta w ciągu dwóch dni i to na czterośladowym sprzęcie..." - przekonywał Nick Simper w jednym z wywiadów. I jeszcze jeden cytat z tamtego okresu: "Oni po prostu wyprzedzają swoją epokę. Poczekajcie jeszcze trochę, a zobaczycie...". Jakże prorocze to były słowa jednego z promotorów pierwszych amerykańskich koncertów grupy.

czwartek, 6 maja 2010

DEEP PURPLE - Początek Głębokiej Purpury



Brytyjska grupa rockowa, którą każdy szanujący się fan muzyki rockowej powinien znać. Jeden z pierwszych i najbardziej wpływowych zespołów grających hard-rock. Sprawcą jego powstania był znudzony do granic możliwości prowadzeniem rodzinnego biznesu odzieżowego Alice Edwards Ltd., Tony Edwards. Instynkt podpowiadał mu, że inwestycja w przemysł muzyczny może okazać się żyłą złota i na początek wziął pod swoją opiekę atrakcyjną dziewczynę o nazwisku Ayshea Hague. Atrakcyjność tej pani nie szła w parze z sukcesami muzycznymi i Tony musiał szukać innego obiektu inwestycyjnego. W końcu 1967 roku powierzył Chrisowi Curtisowi, byłemu perkusiście THE SEARCHERS, utworzenie grupy rockowej. Kiedy pierwsze kroki w tym kierunku zostały już poczynione, Tony dobrał sobie partnera w osobie Johna Coletty, szefa agencji reklamowej Castle, Chappel & Partners. Ponieważ większość pomysłów Curtisa odnośnie powstania i działalności nowej grupy zupełnie nie podobały się obu menadżerom, zwrócili się oni do Jona Lorda, ówczesnego klawiszowca THE FLOWERPOT MEN, o przejęcie roli lidera i znalezienie muzyków do zespołu. Jon, wspólnie z Ritchie'm Blackmore'm, znaleźli odpowiednich kandydatów i osiedlili się na wynajętej przez menadżerów farmie Deeves Hall w podlondyńskiej wiosce South Mimms, w hrabstwie Hertfordshire. Tam właśnie odbywały się pierwsze próby zespołu i tam w roku 1968 powstała jedna z największych (jeśli nie największa) grup w historii muzyki rockowej, prekursor nowego gatunku muzycznego hard-rocka. Początkowo działała pod nazwą ROUNDABOUT, jednak już po pierwszych koncertach w Skandynawii zmieniła nazwę na DEEP PURPLE. Pierwszy oficjalny skład zespołu był następujący: Ritchie Blackmore - gitara, Jon Lord - organy, Nick Simper - bass, Ian Paice - perkusja oraz Rod Evans - śpiew. Dodam jeszcze, że menadżerowie grupy utworzyli spółkę HEC Enterprises (wspólnie z trzecim partnerem Ronaldem Hire'm) co pozwoliło na rozwinięcie nad młodą grupą niezbędnego prawno-finansowego parasola.

sobota, 10 kwietnia 2010

ŚMIERĆ PREZYDENTA


JESTEM POLAKIEM, CZUJĘ SIĘ POLAKIEM I NIE MOGĘ PRZEJŚĆ OBOJĘTNIE WOBEC TEGO, CO SIĘ STAŁO. W KATASTROFIE LOTNICZEJ ZGINĄŁ PREZYDENT, NA KTÓREGO JA GŁOSOWAŁEM. ZGINĘŁA TEŻ JEGO MAŁŻONKA ORAZ DZIESIĄTKI WYBITNYCH PRZEDSTAWICIELI POLSKIEJ ELITY POLITYCZNEJ, WOJSKOWEJ I KOŚCIELNEJ. W OBLICZU TAKIEJ CHWILI I TRAGEDII ŻADNE SŁOWA NIE ODDADZĄ TEGO, CO CZUJĘ. WOBEC TEGO NIECH POZOSTANIE TYLKO MILCZENIE. 
CZEŚĆ ICH PAMIĘCI !

wtorek, 6 kwietnia 2010

Wpis informacyjny

Hard-rock, progressive-rock i heavy-rock. To są gatunki muzyczne, które najchętniej słucham, ale sięgam też po pop-rock, jazz-rock, heavy-metal i trash-metal.
W internecie aż roi się od wszelkiego rodzaju recenzji płyt muzycznych, jednak trudno znaleźć stronę lub bloga, na którym ktoś pisałby o swoim osobistym odbiorze słuchanej muzyki. Na swoim blogu chcę pisać Wam o tym, jak ja odbieram słuchaną muzykę i po jaką muzykę najlepiej sięgać, by móc delektować swój zmysł słuchu. Jeśli komuś pomogę w odpowiednim kształtowaniu gustu muzycznego, to będzie mi bardzo miło. Jeśli ktoś nie będzie się zgadzać z moimi odczuciami i tekstami, to z góry przepraszam i serdecznie zapraszam do konstruktywnej dyskusji. Czujcie się wolni w wyrażaniu swoich myśli i pisaniu komentarzy.