Wykonawca: Deep Purple
Album: "Shades Of Deep Purple"
Data wydania: lipiec 1968 (USA), wrzesień 1968 (Wielka Brytania)
Utwory:
1. "And The Address" (Blackmore, Lord)
2. "Hush" (Joe South)
3. "One More Rainy Day" (Evans, Lord)
4. a) "Prelude: Happiness" (Deep Purple)
4. b) "I'm So Glad" (Skip James)
5. "Mandrake Root" (Blackmore, Evans, Lord)
6. "Help!" (John Lennon, Paul McCartney)
7. "Love Help Me" (Blackmore, Evans)
8. "Hey Joe" (Deep Purple)
Skład grupy:
Ritchie Blackmore - lead guitar
Rod Evans - lead vocals
Jon Lord - keyboards, backing vocals
Ian Paice - drums
Nick Simper - bass guitar, backing vocals
Debiutancki album brytyjskiej grupy Deep Purple został wydany w lipcu 1968r. (USA, Tetragrammaton) i dopiero we wrześniu tegoż roku w rodzinnej Brytanii (GB, Parlophone). Znacząco różni się on od jej przyszłych osiągnięć i na tle wydanych, mniej więcej w tym samym okresie, wielkich debiutów muzycznych (Led Zeppelin, King Crimson, The Doors i trochę późniejszego debiutu Black Sabbath) wypada raczej średnio. Jednak płyta ta jest do dziś ogromnie ceniona i szanowana przez krytyków i fanów z uwagi na to, że zawiera ona muzykę na naprawdę wysokim poziomie, a poza tym jest to pierwsze dzieło zespołu, który już niedługo poruszy cały rockowy świat. W początkach swojej działalności Purple byli pod dość dużym i wyraźnym wpływem najwybitniejszych przedstawicieli sceny psychodelicznej, ze szczególnym wskazaniem przede wszystkim na amerykańską Vanilla Fudge, oraz The Beatles i Jimi Hendrixa. Album zdominowany jest przez kosmiczne brzmienia instrumentów klawiszowych Lorda, a narkotyczną atmosferę podkreśla mnóstwo efektów naturalnych. Słychać na nim również wpływy klasycznych mistrzów, Bacha i Ravela, którymi mocno zafascynowany był, wyraźnie dominujący na tej płycie, Jon Lord. Ten wczesny okres działalności Deep Purple jest raczej słabo znany niektórym z pseudoznawców klasycznego rocka i dlatego chciałem szczególnie im dokładniej przybliżyć i przedstawić zawartość trzech najwcześniejszych albumów Purpli.
Najlepsze utwory: "Hush", "Mandrake Root", "Help", "Hey Joe".
Najgorsze utwory: "One More Rainy Day", "I'm So Glad", "Love Help Me".
Ocena:
"And The Address" to wyraźna fascynacja "Stone Free" Hendrixa. Utwór otwierają kapitalne dźwięki organów Hammonda, które przechodzą później w dynamiczny rockowy kawałek. Ten instrumentalny utwór pokazuje ogromny potencjał jaki drzemie w obydwu liderach grupy (Blackmore, Lord) i choć solo Ritchie'go specjalnie nie zachwyca, to jednak daje prognostyk tego, czego możemy się spodziewać po jego grze już w niedalekiej przyszłości.
"Hush" to wyborny, lekko funkujący utwór, który jest jednym z najbardziej wartościowych fragmentów wczesnego repertuaru Deep Purple i jednocześnie największym przebojem grupy z tamtego okresu (4 miejsce na liście tygodnika "Billboard"). Brawurowe wykonanie utworu Joe Southa to, obok Help!, Mandrake Root i Hey Joe, najlepszy moment na płycie.
"One More Rainy Day" to melodyjna, sentymentalna ballada, w której słychać echa The Hollies, Cliffa Benetta i The Beach Boys (zwłaszcza w refrenie). I gdyby nie ten amerykański sposób śpiewania Evansa to mógłby to być nawet fajny utwór. Mnie osobiście on nie zachwyca i nie ratuje go nawet popisowy wstęp gitary i organów Hammonda. Taki idealny wypełniacz wolnego miejsca na płycie.
"Prelude: Happiness" to utwór, w którym wyraźnie słychać zamierzenia Jona Lorda do łączenia muzyki rockowej z poważną. Ta feeria dźwięków organów (głównie) i gitary przypomina nieco "Rondo" The Nice i sprawia, że utwór ten z klasycyzującego staje się bardziej rockowym. I to jest jego najmocniejszy punkt. Ta instrumentalna fantazja Lorda przechodzi płynnie w stareńki standard...
"I'm So Glad" autorstwa Skipa Jamesa. Powstał on we wczesnych latach 30-tych XX wieku. To kolejny, po "Hush", cover zarejestrowany na debiucie Purpli. Nienajciekawsza wersja tego utworu wyraźnie psuje wartość albumu. Nie mogę wprost znieść tego ciągłego powtarzania "I'm So Glad" przez Evansa, który kiepsko w nim śpiewa i ponownie z tą amerykańską manierą. I tylko intrygująca gra Iana Paice'a na perkusji nieco ratuje to wykonanie.
"Mandrake Root" to niezwykle drapieżny, rozbudowany i pełen inwencji utwór, niestety oparty na riffie żywcem ściągniętym z "Foxy Lady" Hendrixa. "Mandrake Root" to utwór napisany przez Ritchie'go Blackmore'a w okresie od końca 1965 do jesieni 1967 roku, kiedy przebywał on w Niemczech (głównie w Hamburgu). Obok rozimprowizowanych i galopujących instrumentów słychać tutaj najlepszy wokal na tej płycie. Evans pokazał, że jednak potrafi zaśpiewać i tylko szkoda, że trwa to tak krótko. No, ale później czeka nas już tylko prawdziwa instrumentalna uczta, pełna zmagań gitarzysty i klawiszowca, z porywającą partią instrumentów perkusyjnych (ależ ten Paice wali w te bębny!). Utwór ten był bardzo wielokrotnie grany na koncertach, gdzie osiągał rozmiary przekraczające 30 minut!.
"Help!" to utwór, którym Purple złożyli hołd, największemu zespołowi w historii muzyki rozrywkowej, The Beatles. Zupełnie inna wersja od oryginału, znacznie zwolniona, psychodeliczna i mocno hipnotyzująca, z przepięknymi partiami instrumentalnymi organów i gitary. Podobno sami twórcy, Lennon i McCartney, gratulowali grupie tej wersji ich nagrania, więc chociażby dlatego musiała być świetna.
"Love Help Me" to trzecia najniżej oceniona kompozycja. Niby żywiołowy, z pokręconą nieco solówką gitarzysty, z beatlesowskimi naleciałościami i znowu kiepskim wokalem Evansa, bez tej zadziorności, jaką słyszeliśmy w "Mandrake Root". Taki kolejny i typowy wypełniacz.
"Hey Joe". Według mnie opus magnum tej płyty. Ten utwór wciąż robi na mnie niesamowite wrażenie. Ta dramatyczna i pełna pasji wersja nie ma sobie równych! Jon Lord pokazał w nim jak bardzo jest twórczym i znakomitym klawiszowcem, a jego pisk organów pod koniec utworu powoduje, że ciarki chodzą po plecach. Jedna tylko rzecz nie daje mi spokoju. Utwór ten na zawsze już będzie kojarzony z Jimim Hendixem, jednak był on autorstwa Billy'ego Robertsa, amerykańskiego tekściarza, a na okładce oryginalnej edycji wydawnictwa, Purple sami podpisali się jako autorzy piosenki. Trudno powiedzieć, jakim cudem muzycy uniknęli sądów i procesów, do których w takich przypadkach najczęściej dochodziło.
"Shades Of Deep Purple" (7,5) to w sumie bardzo udany i obiecujący debiut, który wskazuje na doskonały warsztat muzyczny wykonawców i świadczy o ich ogromnym potencjale twórczym. Po wysłuchaniu "Odcieni Głębokiej Purpury" dochodzę do wniosku, że chyba największym jej mankamentem jest brak dobrych, autorskich nagrań. Wystawiłem 4 najwyższe oceny i 3 z nich dostały covery. Jednak mimo wszystko ten album warto i powinno się poznać, bo na to zasługuje. "Jako zespół istnieliśmy wówczas dopiero kilka dni i od razu udało nam się wyskoczyć z takim albumem. Ci, którzy obecnie krytykują pierwszy skład Deep Purple, chyba nie zdają sobie sprawy z warunków, w jakich nagrywaliśmy. Duża płyta w ciągu dwóch dni i to na czterośladowym sprzęcie..." - przekonywał Nick Simper w jednym z wywiadów. I jeszcze jeden cytat z tamtego okresu: "Oni po prostu wyprzedzają swoją epokę. Poczekajcie jeszcze trochę, a zobaczycie...". Jakże prorocze to były słowa jednego z promotorów pierwszych amerykańskich koncertów grupy.